Autor: Lau; Seria: Katekyo Hitman Reborn!; Paring:
Kyoko/Tsuna; Rating: T;
OPIS: Znacie ten moment,
kiedy wszystko zaczyna się walić, jak domek z kart? Tsuna właśnie taki
przeżywa. Jak potoczy się walka z rodziną Luce oraz czym - a raczej kim - jest słońce Tsuny?
Domek z kart upadł. Wszystko się zaczęło od zabrania
Jokera - Arcobaleno. Reborn nie żył. W sennych marach powracał obraz zimnego,
martwego ciałka Reborna. Jego oczy nie świeciły swoistym blaskiem, były puste,
nieruchome. Pozostali Arcobaleno również zginęli. Collonelo, Lal Mirch,
Skull... Wszystkie te twarze, które tak dobrze znał, a nigdy więcej miał ich
nie zobaczyć. Vindice. Z goryczą ich wspominał. Oni zabrali mu wszystko. Łącznie
z jego sercem. Wyrwali mu je i spalili, rozkoszując się zapachem popiołu...
Zapachem utraconej nadziei...
Vongola. Niegdyś budziła podziw i respekt.
Teraz umierała, a każdy członek miał skonać wraz z nią. A może tak miało być...?
A może przyszłość Vongolii zawsze była puszką Pandory, którą on - Tsunayoshi -
nieudolnie próbował powstrzymać?
Sawada Tsunayoshi rozejrzał się po pokoju. Cerę miał
ziemistą, a czekoladowe oczy na przemian puste i przenikliwe. Teraz miał dziewiętnaście lat,
ale dawny, beznadziejny Tsuna umarł wraz z Rebornem.
Dwadzieścia siedem osób - tyle liczyła sobie obecna
Vongola. Przeleciał wzorkiem po znajomych twarzach. Na jednej zatrzymał się
nieco dłużej. Basil - jedyny ocalały członek
CEDEF-u - teraz był zabójcą Varii. Włosy w kolorze piasku, ściągnięte w
wysoki kucyk, opadały mu na plecy. Oczy koloru tropikalnej wody miały
melancholijne spojrzenie. Sprawiał wrażenie smutnego. Sawadę ściskało w sercu
na myśl, że Basil widział śmierć jego ojca oraz innych osób z CEDEF-u. Niechętnie
przeniósł wzrok na Gokuderę. To była jego wina, że Strażnik Burzy stracił możliwość
chodzenia. Gdyby był szybszy, może to on podzieliłby ten los.
Wraz z przyjściem
Hibariego, zaczął mówić.
- Jak dobrze wiecie mamy problem. - Skupił wzrok na
Kyoko jedynej osobie, która zawsze była po jego stronie. A on wciągnął ją w
mafijni wir. Ją i Haru. Przez chwile poczuł, jakby bransoleta Vongolii
warzyła dla niego tyle, co ciężar śmierci
Ryoheia. - Rodzina Luce chcę nam zabrać pierścienie Vongolii. Prościej rzecz
ujmując musimy ich... zgładzić, zanim oni zlikwidują nas. - Dawny
Tsuna nigdy nie wypowiedziałby tych słów. Dawny Tsuna stronił od walki. Ale nie
był już Beznadziejnym Tsuną, był Sawadą Tsunayoshi.
- Musimy tylko rozjebać sukinsynów,
tak? - odezwał się Xanxus. Krucze włosy przyozdabiało kilka piór. W
oczach czaiło się znudzenie.
- Mówisz, jakby to było proste,
szefie. - Belphegor zaśmiał się, rozpościerając noże w wachlarz. Lśniły.
Były głodne krwi.
- A nie jest? Nigdy wcześniej nie słyszałem
o tej rodzinie. - Głos Basila brzmiał obco, jakby należał do innej osoby.
- Zamknijcie mordy bachory,
voi!
Tsunayoshi uśmiechnął się mimowolnie i
zaczął omawiać plan. A może świetlna przyszłość Vongoli, bez
czarnych scenariuszy, istnieje?
*&*
- Hej, Tsunayoshi - Kyoko szepnęła siadając
obok Sawady na trawniku. Jej głos kojarzył mu się ze słodyczą i niewinnością jego
dawnego życia. Bezgwieździste, ciemnie niebo i księżyc, który rzucał
srebrzystą poświatę. W orzechowych oczach miała łzy, odruchowo otoczył ją
ramieniem. Długie włosy w kolorze miedzianego blondu muskały jego twarz. Na jej
kolanach spoczywał pistolet Collonelo, a na nadgarstku opaska w barwach moro.
Sawada nienawidził, że przez niego musiała plamić swe ręce krwią.
- Może, mogłabym zostać Strażnikiem Słońca? Dobrze
wiesz, że to mój atrybut... - spytała cichutko, wtulając głowę w ciepłą pierś
szefa Vongolii.
- Nie, Kyoko - odparł beznamiętnie. - To zbyt
niebezpieczne.
- Brat chciałby, żebym nim została... Będę
wtedy bezpieczniejsza. Proszę, Tsuna. - Sasagawa dobrze wiedziała, że ostatnie
słowo jest niczym zaklęcie. Nikt tak do niego nie mówił. Teraz był Tsunayoshim.
Jakoby od niechcenia wyciągnął bransoletę Słońca z kieszeni. Zdawała
się lśnić blaskiem Ryoheia. Z
bólem ją jej oddał.
*&*
Słońce nie grzało, raczej dodawało otuchy
samym swoim blaskiem. Tak piękny dzień.... Sawada miał ochotę zapomnieć o
wszystkim. O mafii, o śmierci jego kamratów, o zagrożeniu... Chciał się skąpać
w promieniach słońca, jakby one miały zmyć z niego wszystkie jego grzechy. Nie,
nie było czasu na odpoczynek. Musiał ich bronić. Na barkach miał ciężar życia
wszystkich jego przyjaciół. Nie mógł ich zawieść.
Po raz ostatni omówił plan.
- Powodzenia, dziesiąty. - Gokudera uśmiechnął
się do niego promiennie, wyciągając w jego kierunku dłoń. Wręcz zmuszał
go, aby spojrzał mu w oczy. W zielonych tęczówkach z szarym cętkami nie
dostrzegł żalu. Chwycił jego dłoń delikatnie, wręcz sceptycznie. Zamrugał kilkukrotnie, jakby chciał się upewnić, czy
to nie sen.
- Dziękuję - odparł cicho.
*&*
Było cicho. Zbyt cicho. Nie ufał jej. Ciszy. W niej
mogli ginąć jego przyjaciele, w niej mógł się czaić jego wróg. Cisza przed burzą,
podpowiadała jego intuicja Vongolii. Szedł bezszelestnie. Choć jego starania były
na nic. Odkryli już, że tu są. Jakby na potwierdzenie jego słów, usłyszał głos:
- Szczęśliwy dzień. Sawada Tsunayoshi mi się
trafił - oznajmił śpiewnym tonem mężczyzna w średnim wieku. Jasnozielone włosy
miał zaczesane w długiego warkocza, a oczy, jak dwa szmaragdy, iskrzyły z
rozbawienia. Szelmowski uśmieszek na twarzy.
Wzniecił płomień. Pierścień, rękawice oraz płomyk na
czole zaświeciły pomarańczowym blaskiem.
- Hola, hola. Nie tak szybko, Tsunayoshi-kun.
Może najpierw porozmawiajmy? - Rozłożył ramiona w geście pojednania. Sawada go
nie posłuchał. Popędził na niego z impetem. Jego przeciwnik ani drgnął. W
ostatniej chwili złapał za jego koszule. Potrząsnął nim, uderzając jego głową o
ścianę, jakby był szmacianą lalką. Przycisnął go do ściany, powoli, wręcz
flegmatycznie, zaciskając ręce na szyi młodego szefa mafii.
- Czy nie mówiłem ci żebyś mnie posłuchał? - Jego
zielone oczy przybrały groźnego blasku. Próbował wyrwać się z śmiertelnego uścisku
mężczyzny, kopiąc go w brzuch. Bezskutecznie. - Och, uspokój się bachorze -
warknął przez zaciśnięte zęby. - Mam twoją słodką przyjaciółeczkę. Pomyślmy,
jak jej było. Kyoko-chan, jak mniemam. Jeżeli chcesz żeby żyła, musisz się
uspokoić.
Jak za dotknięciem magicznej różdżki uspokoił się.
Ucisk na jego szyi rozluźnił się. Opadł na ziemię, biorąc haust powietrza.
- Masz Kyoko? - jego głos było roztrzęsiony.
Zdawał się wariować.
- Owszem, mam. Jest słodka. To twoja dziewczyna?
- Czego chcesz?
- Nic wielkiego. Po prostu oddaj mi pierścień i
zdychaj.
Dziesiąty Vongola wstał z ziemi, podpierając się o ścianie.
Świat wokół zdawał się wirować, ale to nie było ważne. Musiał ją uratować.
Pokona rodzinę Luce, zabierze Kyoko oraz swoich przyjaciół do spokojnego
Namimori.
Zrobię
to siłą swej ostatniej woli, przeleciało mu przez myśl. Uśmiechnął się
na wspomnienie tych dni.
Kyoko biegła przyciskają rewolwer do piersi. Z wargi
ciekła jej szkarłatna ciecz, a rudoblond włosy tkwiły w nieładzie. Prawe oko
szpecił fioletowo-żółty siniak. Uciekła chroniąc życie. Uciekała chcąc
ocalić życie. Mogłaby przebiec maraton, tylko dlatego, żeby upewnić się, że
Tsuna żyje.
- Tsuna! - krzyknęła. Opierał się o ścianę. Ze
skroni ciekła mu krew, a prawą rękę miał groteskowo wkręconą. Brązowookiego
przeszły spazmy bólu. Niczym wór betonu, upadł bezwładnie na ziemię.
Uklęknęła przy nim.
- Wygrałem. - Jego twarz wykrzywiła się z bólu. Wyjęła
pudełko Słońca, zapalając złocisty promień na słońcu bransolety.
Usiadła opierając się o ścianę. Delikatnie położyła głowę Sawady na swoich
kolanach. Błagam, żyj. W
duszy płakała. A deszcz padający za oknem przypominał jej burzę łez. Nie mogła
płakać. Słoneczną kielnią jej brata leczyła rany Tsuny.
Usłyszała kroki. Zaklęła w duchu. Wstała, próbując unieść
Sawadę wraz z sobą.
- Tam są! Łapcie ich. Oni mają dziedzictwo Vongoli -
usłyszała z plecami. Nie miała czasu na myślenie, nie miała czasu na nic.
Młody Vongola zamrugał zdziwiony. Dojście do siebie
zajęło mu chwilę. Świat widział za zasłoną migoczących świateł, a każda komórka
zdawała się jarzyć żywym ogniem. Przegrał. Nie, nie wygrał. A teraz Kyoko ciągnęła
go w stronę windy. Czemu? Z bólem spojrzał za siebie. Gonili ich. Sasagawa kulała
na jedną nogę, a jednak z godną podziwu uporczywością targała go dalej.
Kyoko nacisnęła przycisk windy.
Nieprzyjaciele zdawali się być daleko, ale czy zdążą uciec? Nie, przynajmniej
nie razem. Uklęknęła przy Tsunie, dotykając czołem jego czoła. Złożyła
delikatny, niczym muśniecie skrzydeł motyla pocałunek na jego obrzmiałych wargach.
Została na nich stróżka krwi.
- Przepraszam, Tsuna.
Wybiegła z windy. Tsuna wyciągnął do niej dłoń. Była,
jak promienne słońce. Tylko głupiec może pragnąć, by słońce dało się zamknąć w
jego dłoni.
Usłyszał harmonię dźwięków. Oczyma wyobraźni
widział, jak przeszywają drobne ciało Kyoko.
Kyoko, pamiętasz jak podczas naszego pierwszego spotkania w
gimnazjum, oblałem swoje spodnie sokiem?
Kyoko, tylko ty zawsze byłaś po mojej stronie.
Czasami mam ochotę krzyczeć twe imię.
Ale boję się...
Kyoko, czy kiedyś mi wybaczysz?
[spam]
OdpowiedzUsuńWitaj!
Ostatnio powstał całkiem nowy katalog opowiadań, więc jeśli jesteś zainteresowana, to zapraszam na
katalogowo.blogspot.com :)
Jeśli komentarz reklamujący w jakiś sposób Ci przeszkadza lub jest dla Ciebie obraźliwy, to przepraszam.
Dlaczego? Dlaczego ich wszystkich uśmierciłaś? TT-TT
OdpowiedzUsuńTeraz mi smutno. :c W każdym razie fan fick bardzo fajny. Mam ochotę na ciąg dalszy. Można tym razem liczyć na GokuTsuna? ;>
Droga Lau, mam nadzieję, że mnie pamiętasz. Przybyłam powiadomić Cię, że zostałaś przeze mnie nominowana :3
OdpowiedzUsuńhttp://takie-tam-fanfiki.blogspot.com/2012/11/liebster-award.html