poniedziałek, 30 lipca 2012

#9 Tylko głupiec pragnie słońca

Autor: Lau; Seria: Katekyo Hitman Reborn!; Paring: Kyoko/Tsuna; Rating: T;
OPIS: Znacie ten moment, kiedy wszystko zaczyna się walić, jak domek z kart? Tsuna właśnie taki przeżywa. Jak potoczy się walka z rodziną Luce oraz czym - a raczej kim - jest słońce Tsuny? 



  Domek z kart upadł. Wszystko się zaczęło od zabrania Jokera - Arcobaleno. Reborn nie żył. W sennych marach powracał obraz zimnego, martwego ciałka Reborna. Jego oczy nie świeciły swoistym blaskiem, były puste, nieruchome. Pozostali Arcobaleno również zginęli. Collonelo, Lal Mirch, Skull... Wszystkie te twarze, które tak dobrze znał, a nigdy więcej miał ich nie zobaczyć. Vindice. Z goryczą ich wspominał. Oni zabrali mu wszystko. Łącznie z jego sercem. Wyrwali mu je i spalili, rozkoszując się zapachem popiołu... Zapachem utraconej nadziei...
  Vongola. Niegdyś budziła podziw i respekt. Teraz umierała, a każdy członek miał skonać wraz z nią. A może tak miało być...? A może przyszłość Vongolii zawsze była puszką Pandory, którą on - Tsunayoshi - nieudolnie próbował powstrzymać?
  Sawada Tsunayoshi rozejrzał się po pokoju. Cerę miał ziemistą, a czekoladowe oczy na przemian puste i przenikliwe. Teraz miał dziewiętnaście lat, ale dawny, beznadziejny Tsuna umarł wraz z Rebornem.
  Dwadzieścia siedem osób - tyle liczyła sobie obecna Vongola. Przeleciał wzorkiem po znajomych twarzach. Na jednej zatrzymał się nieco dłużej. Basil - jedyny ocalały członek CEDEF-u - teraz był zabójcą Varii. Włosy w kolorze piasku, ściągnięte w wysoki kucyk, opadały mu na plecy. Oczy koloru tropikalnej wody miały melancholijne spojrzenie. Sprawiał wrażenie smutnego. Sawadę ściskało w sercu na myśl, że Basil widział śmierć jego ojca oraz innych osób z CEDEF-u. Niechętnie przeniósł wzrok na Gokuderę. To była jego wina, że Strażnik Burzy stracił możliwość chodzenia. Gdyby był szybszy, może to on podzieliłby ten los.
  Wraz z przyjściem Hibariego, zaczął mówić. 
  - Jak dobrze wiecie mamy problem. - Skupił wzrok na Kyoko jedynej osobie, która zawsze była po jego stronie. A on wciągnął ją w mafijni wir. Ją i Haru. Przez chwile poczuł, jakby bransoleta Vongolii warzyła dla niego tyle, co ciężar śmierci Ryoheia. - Rodzina Luce chcę nam zabrać pierścienie Vongolii. Prościej rzecz ujmując musimy ich... zgładzić, zanim oni zlikwidują nas. - Dawny Tsuna nigdy nie wypowiedziałby tych słów. Dawny Tsuna stronił od walki. Ale nie był już Beznadziejnym Tsuną, był Sawadą Tsunayoshi.
  - Musimy tylko rozjebać sukinsynów, tak? - odezwał się Xanxus. Krucze włosy przyozdabiało kilka piór. W oczach czaiło się znudzenie.
 - Mówisz, jakby to było proste, szefie. - Belphegor zaśmiał się, rozpościerając noże w wachlarz. Lśniły. Były głodne krwi.
 - A nie jest? Nigdy wcześniej nie słyszałem o tej rodzinie. - Głos Basila brzmiał obco, jakby należał do innej osoby.
  - Zamknijcie mordy bachory, voi! 
  Tsunayoshi uśmiechnął się mimowolnie i zaczął omawiać plan. A może świetlna przyszłość Vongoli, bez czarnych scenariuszy, istnieje?
*&*
   - Hej, Tsunayoshi - Kyoko szepnęła siadając obok Sawady na trawniku. Jej głos kojarzył mu się ze słodyczą i niewinnością jego dawnego życia. Bezgwieździste, ciemnie niebo i księżyc, który rzucał srebrzystą poświatę. W orzechowych oczach miała łzy, odruchowo otoczył ją ramieniem. Długie włosy w kolorze miedzianego blondu muskały jego twarz. Na jej kolanach spoczywał pistolet Collonelo, a na nadgarstku opaska w barwach moro. Sawada nienawidził, że przez niego musiała plamić swe ręce krwią.
  - Może, mogłabym zostać Strażnikiem Słońca? Dobrze wiesz, że to mój atrybut... - spytała cichutko, wtulając głowę w ciepłą pierś szefa Vongolii.
  - Nie, Kyoko - odparł beznamiętnie. - To zbyt niebezpieczne.
 - Brat chciałby, żebym nim została... Będę wtedy bezpieczniejsza. Proszę, Tsuna. - Sasagawa dobrze wiedziała, że ostatnie słowo jest niczym zaklęcie. Nikt tak do niego nie mówił. Teraz był Tsunayoshim. Jakoby od niechcenia wyciągnął bransoletę Słońca z kieszeni. Zdawała się lśnić blaskiem Ryoheia. Z bólem ją jej oddał.
*&*
  Słońce nie grzało, raczej dodawało otuchy samym swoim blaskiem. Tak piękny dzień.... Sawada miał ochotę zapomnieć o wszystkim. O mafii, o śmierci jego kamratów, o zagrożeniu... Chciał się skąpać w promieniach słońca, jakby one miały zmyć z niego wszystkie jego grzechy. Nie, nie było czasu na odpoczynek. Musiał ich bronić. Na barkach miał ciężar życia wszystkich jego przyjaciół. Nie mógł ich zawieść.
   Po raz ostatni omówił plan.
  - Powodzenia, dziesiąty. - Gokudera uśmiechnął się do niego promiennie, wyciągając w jego kierunku dłoń. Wręcz zmuszał go, aby spojrzał mu w oczy. W zielonych tęczówkach z szarym cętkami nie dostrzegł żalu. Chwycił jego dłoń delikatnie, wręcz sceptycznie. Zamrugał kilkukrotnie, jakby chciał się upewnić, czy to nie sen.
  - Dziękuję - odparł cicho. 
*&*
  Było cicho. Zbyt cicho. Nie ufał jej. Ciszy. W niej mogli ginąć jego przyjaciele, w niej mógł się czaić jego wróg. Cisza przed burzą, podpowiadała jego intuicja Vongolii. Szedł bezszelestnie. Choć jego starania były na nic. Odkryli już, że tu są. Jakby na potwierdzenie jego słów, usłyszał głos:
   - Szczęśliwy dzień. Sawada Tsunayoshi mi się trafił - oznajmił śpiewnym tonem mężczyzna w średnim wieku. Jasnozielone włosy miał zaczesane w długiego warkocza, a oczy, jak dwa szmaragdy, iskrzyły z rozbawienia. Szelmowski uśmieszek na twarzy.
  Wzniecił płomień. Pierścień, rękawice oraz płomyk na czole zaświeciły pomarańczowym blaskiem.
   - Hola, hola. Nie tak szybko, Tsunayoshi-kun. Może najpierw porozmawiajmy? - Rozłożył ramiona w geście pojednania. Sawada go nie posłuchał. Popędził na niego z impetem. Jego przeciwnik ani drgnął. W ostatniej chwili złapał za jego koszule. Potrząsnął nim, uderzając jego głową o ścianę, jakby był szmacianą lalką. Przycisnął go do ściany, powoli, wręcz flegmatycznie, zaciskając ręce na szyi młodego szefa mafii.
  - Czy nie mówiłem ci żebyś mnie posłuchał? - Jego zielone oczy przybrały groźnego blasku. Próbował wyrwać się z śmiertelnego uścisku mężczyzny, kopiąc go w brzuch. Bezskutecznie. - Och, uspokój się bachorze - warknął przez zaciśnięte zęby. - Mam twoją słodką przyjaciółeczkę. Pomyślmy, jak jej było. Kyoko-chan, jak mniemam. Jeżeli chcesz żeby żyła, musisz się uspokoić.
  Jak za dotknięciem magicznej różdżki uspokoił się. Ucisk na jego szyi rozluźnił się. Opadł na ziemię, biorąc haust powietrza.
   - Masz Kyoko? - jego głos było roztrzęsiony. Zdawał się wariować.
  - Owszem, mam. Jest słodka. To twoja dziewczyna?
  - Czego chcesz?
  - Nic wielkiego. Po prostu oddaj mi pierścień i zdychaj.
  Dziesiąty Vongola wstał z ziemi, podpierając się o ścianie. Świat wokół zdawał się wirować, ale to nie było ważne. Musiał ją uratować. Pokona rodzinę Luce, zabierze Kyoko oraz swoich przyjaciół do spokojnego Namimori.
  Zrobię to siłą swej ostatniej woli, przeleciało mu przez myśl. Uśmiechnął się na wspomnienie tych dni.

  Kyoko biegła przyciskają rewolwer do piersi. Z wargi ciekła jej szkarłatna ciecz, a rudoblond włosy tkwiły w nieładzie. Prawe oko szpecił fioletowo-żółty siniak. Uciekła chroniąc życie. Uciekała chcąc ocalić życie. Mogłaby przebiec maraton, tylko dlatego, żeby upewnić się, że Tsuna żyje.
   - Tsuna! - krzyknęła. Opierał się o ścianę. Ze skroni ciekła mu krew, a prawą rękę miał groteskowo wkręconą. Brązowookiego przeszły spazmy bólu. Niczym wór betonu, upadł bezwładnie na ziemię. Uklęknęła przy nim.
  - Wygrałem. - Jego twarz wykrzywiła się z bólu. Wyjęła pudełko Słońca, zapalając złocisty promień na słońcu bransolety. Usiadła opierając się o ścianę. Delikatnie położyła głowę Sawady na swoich kolanach. Błagam, żyj. W duszy płakała. A deszcz padający za oknem przypominał jej burzę łez. Nie mogła płakać. Słoneczną kielnią jej brata leczyła rany Tsuny.
  Usłyszała kroki. Zaklęła w duchu. Wstała, próbując unieść Sawadę wraz z sobą.
  - Tam są! Łapcie ich. Oni mają dziedzictwo Vongoli - usłyszała z plecami. Nie miała czasu na myślenie, nie miała czasu na nic.
  Młody Vongola zamrugał zdziwiony. Dojście do siebie zajęło mu chwilę. Świat widział za zasłoną migoczących świateł, a każda komórka zdawała się jarzyć żywym ogniem. Przegrał. Nie, nie wygrał. A teraz Kyoko ciągnęła go w stronę windy. Czemu? Z bólem spojrzał za siebie. Gonili ich. Sasagawa kulała na jedną nogę, a jednak z godną podziwu uporczywością targała go dalej.
  Kyoko nacisnęła przycisk windy. Nieprzyjaciele zdawali się być daleko, ale czy zdążą uciec? Nie, przynajmniej nie razem. Uklęknęła przy Tsunie, dotykając czołem jego czoła. Złożyła delikatny, niczym muśniecie skrzydeł motyla pocałunek na jego obrzmiałych wargach. Została na nich stróżka krwi.
   - Przepraszam, Tsuna.
  Wybiegła z windy. Tsuna wyciągnął do niej dłoń. Była, jak promienne słońce. Tylko głupiec może pragnąć, by słońce dało się zamknąć w jego dłoni.
   Usłyszał harmonię dźwięków. Oczyma wyobraźni widział, jak przeszywają drobne ciało Kyoko.


Kyoko, pamiętasz jak podczas naszego pierwszego spotkania w gimnazjum, oblałem swoje spodnie sokiem?
Kyoko, tylko ty zawsze byłaś po mojej stronie.
Czasami mam ochotę krzyczeć twe imię.
Ale boję się...
Kyoko, czy kiedyś mi wybaczysz?

3 komentarze:

  1. [spam]
    Witaj!
    Ostatnio powstał całkiem nowy katalog opowiadań, więc jeśli jesteś zainteresowana, to zapraszam na
    katalogowo.blogspot.com :)

    Jeśli komentarz reklamujący w jakiś sposób Ci przeszkadza lub jest dla Ciebie obraźliwy, to przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego? Dlaczego ich wszystkich uśmierciłaś? TT-TT
    Teraz mi smutno. :c W każdym razie fan fick bardzo fajny. Mam ochotę na ciąg dalszy. Można tym razem liczyć na GokuTsuna? ;>

    OdpowiedzUsuń
  3. Droga Lau, mam nadzieję, że mnie pamiętasz. Przybyłam powiadomić Cię, że zostałaś przeze mnie nominowana :3

    http://takie-tam-fanfiki.blogspot.com/2012/11/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń